Bratni sojusz Narodów, czyli Polska i USA
Polskie media, na czele z Telewizją Polską, co do której
obiektywności można mieć dużą wątpliwość, bezsprzecznie informują o
konieczności funkcjonowania Rzeczypospolitej Polskiej w NATO, podkreślając
istotną rolę sojusznika, jakimi są Stany Zjednoczone. Rząd dąży do
zagwarantowania stałej obecności wojsk amerykańskich w naszym kraju. Większość
społeczeństwa akceptuje taki przekaz, uważając, że faktycznie Stany Zjednoczone
są w stanie i mają chęć bronić niepodległości i nienaruszalności granic Polski przed złą i
zdegenerowaną Federacją Rosyjską. Pewnie podobną wiarą polscy politycy
kierowali się w roku 1939, kiedy Francja i Wielka Brytania, dwa ówczesne
mocarstwa kolonialne dawały takie gwarancje Polsce. Wiedzeni dumą, poczuciem
honoru i pewni pomocy sojuszników stanowczo odrzuciliśmy żądania niemieckich
gangsterów. Rozpoczęła się wojna. Co właściwie się stało? Wielka Brytania za
wszelką cenę dążyła do odsunięcia konfliktu zbrojnego od swoich granic. Ciężar
wojny miał zostać przerzucony na wschód. Nieważne jakim kosztem. Można było
poświęcić Czechosłowację, Litwę, Łotwę, Estonię, a także Polskę, byle
społeczeństwo brytyjskie nie musiało cierpieć wojennego kataklizmu. Wielka
Brytania i Francja miały różne priorytety, tak samo, jak Polska, III Rzesza,
czy ZSRR. Kiedy jednak Niemcy skierowali
swoje wojska na zachód, sojusznicy wykorzystali setki tysięcy polskich
patriotów, aby realizować własne cele strategiczne. Jak doceniono ich wysiłek?
Kiedy w Warszawie wybuchło powstanie, świat po raz kolejny odwrócił wzrok od
Polski, wielkich nie interesowało, że generalissimus Stalin wstrzymał natarcie
swoich wojsk i pozwolił na mordowanie stolicy przez hitlerowskich rzeźników. Po
pokonaniu Niemiec Rzeczypospolita na
długie lata stała się satelickim państwem Związku Radzieckiego. Pomoc faktyczna nie nadeszła, a blok wschodni
rozpadł się dopiero w wyniku przegranej zimnej wojny i niewydolności
socjalistycznego systemu gospodarczego (co do którego wielu polityków pała
niebezpiecznym sentymentem, a nawet próbuje budować nową wersję „kraju
dobrobytu”). Warto zadać sobie pytanie, skąd czerpie się tę bezkrytyczną wiarę
w szlachetność intencji Stanów Zjednoczonych? Czy naprawdę te wciąż potężne
państwo kieruje się cnotami takimi jak wolność, demokracja i umiłowanie do
bohaterstwa Polski i Polaków? Nie. USA realizuje swój interes narodowy. Ten
interes nie jest zbieżny z polską racją stanu. Wejście wojska do Iraku,
Afganistanu, zbombardowanie Syrii, rozpętanie arabskiej wiosny, wywoływanie
napięć z Iranem nie przyczyniają się do zagwarantowania bezpieczeństwa
Rzeczypospolitej. Powyższe wydarzenia nie są też podyktowane działaniem w imię
obrony praw człowieka. To tylko zasłona ideologiczna, przyczyny propagandowe,
które zawsze muszą uzasadniać opinii publicznej daną akcję militarną. Dlaczego
więc wywołuje się konflikty i robi to nawet USA? Ktoś sprzedaje broń i na tym
zarabia, ktoś pracuje przy produkcji rakiet, bomb; ceny ropy naftowej mogą być
większe albo mniejsze, tak samo z cenami niektórych akcji giełdowych; pod
wpływem wojny państwa pozornie nawet niezaangażowane w konflikt godzą się na
warunki stawiane przez zwycięzcę; łatwiej jest wtedy sprzedać drogo gaz,
przestarzały sprzęt wojenny; następuje
redukcja długu publicznego, państwo nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań, bo
ma „dobry” powód. W wyniku konfliktu zbrojnego dochodzi do szeregu machinacji,
których końcowym efektem są pieniądze, władza i wpływy. „Czym”
jest więc Polska dla Stanów Zjednoczonych? Równorzędnym partnerem? Nie.
Mniejszym koalicjantem? Nie. Wielu Amerykanów prawdopodobnie nawet nie bardzo
wie gdzie leży nasz kraj. Dla najważniejszych polityków i dowódców USA jesteśmy
bazą wypadową. Enklawą Stanów Zjednoczonych. Buforem, oknem na wschód. Prawdopodobnym polem bitewnym.
Leżymy między państwami, które sceptycznie odnoszą się do USA. Francja i
Niemcy, które chciałyby pełnić funkcję hegemona w Europie i doprowadzić do
wycofania się Stanów Zjednoczonych z Europy. Z drugiej strony Rosja, która znajduje
się w oczywistym zamrożonym konflikcie ze Stanami. Czy możemy zyskać na takiej pozycji
wyznaczonej przez USA? Czujemy respekt i uzasadnioną obawę przed wiecznie imperialnymi
dążeniami sąsiadów. Nasze bezpieczeństwo uzależniamy od ochrony i poparcia
silnych państw takich jak USA. Pewnie jest to błąd. Niepodległości nie zapewnią
nam Stany Zjednoczone, Federacja Rosyjska, Niemcy, Francja, czy Wielka
Brytania. Jeżeli dojdzie do przykładowej wojny USA kontra Rosja nasze państwo
stanie się polem walki dla wojsk amerykańskich i rosyjskich, a żołnierz polski
będzie jedynie tanim mięsem armatnim umierającym za „wolność i demokrację”. Czy
wobec tego istnieje możliwość rzeczywistego zagwarantowania bezpieczeństwa
Rzeczypospolitej Polskiej? Istnieje. Nie jest to droga łatwa, ale realna. Tylko,
że nikt nie chce rzeczywiście pochylić się nad tym tematem. Problemy są
wypierane przez chwalebne hasła wysławiające polską potęgę, podczas gdy tak
naprawdę nasz kraj nie jest nawet suwerenny. Wystarczy tylko spojrzeć na
bilionowy dług publiczny, zobowiązania Polski. Ktoś jest naszym wierzycielem. W
momencie, gdy zaczniemy wycofywać się z roli nam narzuconej, prawdopodobnie
dojdzie do kryzysu ekonomicznego, a następnie jakichś przemian ustrojowych,
może rewolucji. Możliwe, że ten sam scenariusz będzie miał miejsce wówczas, gdy
nasi wspaniali sojusznicy uznają, że Polska nie jest już im do niczego potrzebna.
Aleksander Prętnicki
Komentarze
Prześlij komentarz